6 lip 2011

tak na dobranoc

doskwiera mi ostatnio moje permanentnie niskie ciśnienie. 89/56 - prawie dead man walking. o ile nadciśnienie się u lekarza da podratować, zbijając lekami, o tyle takie niedociśnienie trzeba samemu jakoś reanimować. do naczęściej udzielanych rad należą: zacznij biegać (o zgrozo), ćwiczyć (o zgrozo x 2), pić, brać substancje psychoaktywne, prowokuj kłótnie, popróbuj sportów ekstremalnych... nieziemsko atrakcyjny wprost wybór. tak zwanego aktywnego wypoczynku nie lubię i nie będę tego ukrywać, rower działa na mnie alergicznie, spacery traktuję jako łażenie bez celu i sensu. czy pozostają mi zatem burdy i "wspomagacze"? :D mamma mia, może po prostu należy się pogodzić z tym, że nie jest się super-przebojowym-aktywnym-chcącym-wszystkiego-w-życiu-spróbować-najlepiej-kilka-rzeczy-naraz przedstawicielem młodego (wciąż) pokolenia. kwestia nawiasem mówiąc trudna, jako że obecne realia nakazują bycie wyścigowcem, nie wolno przecie zostać w tyle,  i wstydem jest się przyznać, że się chce wolniej, inaczej, niekoniecznie biurowe awanse, niekoniecznie kariera... eh, jak się do tego wszystkiego dorzuci jeszczpersonalitas anxifera to wychodzi klops, czyli ja ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz